[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jake zastanawiał się, czy Dawid nie powinien mieć
szczeniaka. Jedną ręką włożył kasetę do magnetofonu. Bra-
hms. Gdy muzyka się skończyła, byli prawie w Greensboro.
Libby wyłączyła magnetofon, westchnęła głęboko i odwró-
ciła się w stronę Jake'a. Pierwszy raz w ciągu tej podróży.
S
R
- Dziękuję ci, Jake - powiedziała. - Nie tylko za to, że
znalazłeś Dawida, ale... za to, że byłeś ze mną. Nie wiem,
jak bym sobie sama z tym poradziła.
- Radziłaś sobie bardzo dobrze - odparł. Gdyby nie ten
ruch na drodze, gdyby nie Dawid na tylnym siedzeniu, zje-
chałby teraz na pobocze i całował ją dotąd, aż oboje przesta-
liby myśleć o czymkolwiek innym.
To jednak znowu musiało poczekać.
S
R
ROZDZIAA DWUNASTY
Była dziewiąta czterdzieści pięć. Libby złamała już trzy
ze swoich krótko obciętych paznokci od stukania nimi w
stół. Umyła naczynia, które należało umyć. Sprzątnęła
wszystko, co było do sprzątnięcia. Przeczytała pierwszą
stronÄ™ dzisiejszej gazety co najmniej dwa razy. Inna rzecz,
że nie zrozumiała ani jednego słowa.
Wykąpała i położyła do łóżka Dawida. Sama też wzięła
prysznic. Włożyła zieloną aksamitną suknię, bardzo ele-
gancką, która wisiała w najdalszym kącie szafy od niepa-
miętnych czasów. Cienie na powiekach, brzoskwiniowy róż
na policzkach, błyszczek na wargach. Po chwili miała ocho-
tę zmyć to wszystko i przebrać się w stare dżinsy.
O Boże, przecież on powinien już tu być!
Może powinna nałożyć zamszowe czółenka zamiast kap-
ci. Te kapcie były już...
A może on nie przyjedzie? Może wcale nie chce się an-
gażować? Nawet nie powinna mieć mu tego za złe.
Powiedział Do zobaczenia". Do zobaczenia kiedy? W
przyszłym tygodniu? W przyszłym roku?
Już odwracała się od okna, kiedy zobaczyła błysk świateł
samochodu. Towarzyszył mu zgrzyt hamulców. Poczuła
przypływ paniki. Przypomniał się jej bal maturalny, kiedy
do końca miała cień nadziei, że ktoś zechce jej na tym balu
towarzyszyć. Nikt nie chciał.
S
R
Musiała jakoś to przeżyć. I przeżyła. Teraz też przeżyje,
jeśli będzie trzeba.
Oczy Jake'a błyszczały ciemnym blaskiem, gdy wchodził
do salonu. Zwieżo ogolone policzki zaróżowione były od
mrozu.
- Przepraszam, że jestem tak pózno. Może wolałabyś...
- Nie, przyjechałeś w samą porę... Właśnie zamierzałam
czytać... Może zdejmiesz... kurtkę?
- Ach, tak. Rzeczywiście. Dziękuję. - Zdjął zamszową
kurtkę i patrzył na szczupłe plecy Libby, gdy wieszała ją do
szafy.
Do diabła. W tej długiej aksamitnej sukni wyglądała jak
anioł. Mógł chociaż włożyć krawat; przyszedł tu w sztruk-
sach i czarnej, bawełnianej koszuli.
- Zaparzyłam kawę. Taką na specjalne okazje.
Specjalna okazja. Czuł, jak pocą mu się dłonie. Tyle razy
myślał nad tym, co jej teraz powie. Przepowiadał to sobie w
myślach pod prysznicem, potem jeszcze, kiedy się golił i
ubierał. Nie co dzień mężczyzna prosi kobietę, żeby za niego
wyszła.
- Chodz do kuchni - podjęła Libby. - Zobaczymy, czy
znajdziemy coś do tej kawy. Dawid zjadł ostatniego pierni-
kowego ludzika, ale zawsze mam coÅ› na wszelki wypadek.
- Czy Dawid już śpi?
- Zostawiłam go z książką o poszukiwaczach skarbów.
Nie był jeszcze taki śpiący. Przeważnie zasypia przy zapalo-
nej lampce. Potem wchodzę do niego i gaszę światło.
Nie patrząc na nalaną już kawę, krakersy i ser na tacy,
Jake zwrócił się do niej:
- Chciałbym porozmawiać z nim, póki jeszcze nie
śpi. Chyba nie masz nic przeciwko temu?
S
R
Libby w milczeniu pokręciła głową. Gdy dzisiejszego
popołudnia patrzyła na nich z okna domu Portera, jak szli
powoli przez trawnik, zauważyła, że łączyło ich jakieś mil-
czące porozumienie. Twarz Jake'a była bardzo poważna, na
buzi Dawida były ślady łez. Jedną ręką tulił do siebie Ikk-
y'ego. Drugą mocno ściskał dłoń Jake'a.
Gdy Jake wchodził teraz na schody, kierując się do poko-
ju Dawida, patrzyła nie widzącym wzrokiem na przyczepio-
ny do drewnianej deski dziecinny rysunek. Serce tłukło się
jej w piersi jak oszalałe, ręce drżały. Mój Boże, jeśli ten
mężczyzna potrafi doprowadzić ją do tego stanu w ciągu
pięciu minut... Kawę na pewno powinna podać przy innej
okazji.
- Jak się masz, Dawidzie. Mama myślała, że już
śpisz - powiedział Jake cicho.
Chłopiec leżał z rękami pod głową, komiks o poszukiwa-
czach skarbów rozłożył otwarty na piersi. Ikky leżał obok,
otulony troskliwie kołdrą.
- Ja czasem bardzo długo nie mogę zasnąć. Nawet dłu-
żej niż mama.
- Ja też. Trudno jest zasnąć, jak się ma dużo do myślenia
- odparł Jake.
Dawid zastanowił się nad tym.
- Tak, to prawda.
- Czasami dobrze jest pogadać o swoich problemach z
przyjacielem - podsunÄ…Å‚ Jake.
- Jeffie niewiele wie o tych sprawach... Rozwód i tak
dalej. Jego mama i tata nawet się specjalnie nie kłócą.
- No cóż, Jeffie to szczęśliwy chłopak.
- Chyba tak. - Dawid skubał brzeg kołdry. Jake od-
chrząknął. To wcale nie będzie takie łatwe, jak sądził.
S
R
- Czy chce się pan ożenić z moją mamą?
W porządku, przynajmniej to zostało powiedziane.
- Będę z tobą szczery, Dawidzie. Bardzo chciałbym
ożenić się z twoją mamą, naprawdę, ale nie zrobię tego,
jeśli ty miałbyś coś przeciwko temu.
Cisza. Czy chłopak chce wszystko celowo utrudnić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]