[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dopóki nie wrócą, w karczmie będzie spokój.
Rosalyn skinęła głową, domyślając się, że jej towarzysz tak naprawdę miał na myśli to,
że do powrotu myśliwych nikt im nie będzie przeszkadzał. Wychyliła swoje wino.
- Nie tak szybko, bo się upijesz - przestrzegł ją Colin.
- Chyba, że tym sposobem próbujesz mi się wymknąć? Rosalyn już w tej chwili
odczuwała lekkie wirowanie w głowie, ale owo odczucie nie było nieprzyjemne.
- Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że wyjdę za mąż - oświadczyła, zdziwiona że
niespodziewanie odważyła się na takie szczere wyznanie.
- Dlaczego? - zainteresował się Colin.
- Dobrze mi było samej - wyjaśniła, zastanawiając się, ile wina wypił mąż. Czy nadal
sączył pierwszy kieliszek, czy był to już kolejny?
On zaś przyglądał się jej uważnie znad brzegu kieliszka.
- Dobrze ci w tej nowej fryzurze - powiedział wreszcie. Policzki Rosalyn pokraśniały.
- Być może, ale włosy za bardzo się kręcą - odparła z zawstydzeniem, uciekając
wzrokiem przed spojrzeniem partnera.
- Dla mnie twoje włosy to jeden z twoich największych atutów - upierał się przy swoim
Colin, czyniąc to tak uwodzicielskim głosem, że na jego dzwięk Rosalyn mało co a
upuściłaby widelec, który trzymała w dłoni. Odłożyła go na stół.
- Prawisz mi komplementy.
- Uhm - mruknÄ…Å‚ na potwierdzenie.
- Nie jestem do tego przyzwyczajona. Mężczyzni rzadko zwracają uwagę na moją urodę -
mówiła. - Zastanawiam się, dlaczego ty to robisz? - Mimo że zadała to pytanie,
domyślała się odpowiedzi. Przez chwilę w wyobrazni ujrzała obraz nagiej piersi
małżonka.
Colin podniósł jej widelec, nabił na niego cząstkę pstrąga i podsunął pod jej usta.
Pochyliła się i delikatnie wzięła do ust cząstkę ryby z widelca.
- Prawię ci komplementy, bo jesteś piękna - oświadczył. - I szczerze mówiąc, nie
rozumiem, dlaczego starasz się to ukryć przed światem. To dziwne zachowanie u
kobiety.
Rosalyn nie miała pojęcia, jak powinna zareagować.
- Kiedy rozpuszczam włosy, ludzie zwracają na nie uwagę i od razu przypomina się im
moja matka - wyznała z lekkim oporem.
Colin odłożył widelec i oparł się łokciami o stół.
- I cóż w tym złego?
Rosalyn ponownie sięgnęła po kieliszek.
- Rozumiałbyś, gdybyś porozmawiał z członkami rodziny mojego ojca. - Powiedziawszy
to, Rosalyn przytknęła usta do rąbka kieliszka, lecz nie upiła wina. Pomyślała, że kto jak
kto, ale mąż powinien poznać historię jej rodziny. -Wcale tak dobrze się nie ożeniłeś -
wyznała. - Mój dziadek pochodził z Norwich i parał się produkcją świec. Zaskoczony? -
spytała na koniec wyzywająco.
- Nie bardzo - odparł. - I pamiętaj, że sam jestem syna szewca. Tyle że moim zdaniem nie
pochodzenie się liczy, tylko nasze talenty i to jaki z nich zrobimy użytek.
Rosalyn odstawiła kieliszek. Okazywało się, że jej mąż jest wolnomyślicielem i nawet jej
się to podobało.
- Masz rację - zgodziła się. - Historia moich rodziców jest taka, że pewnego dnia ojciec
ujrzał matkę, i był tak zauroczony jej urodą, że za nią poszedł. Od tej pory nieustannie się
do niej zalecał, aż matka go przyjęła.
- Domyślam się, że rodzina ojca nie była zachwycona.
- W najmniejszym stopniu. Zresztą pewnie słyszałeś, że matka w końcu porzuciła ojca.
Colin skinął głową.
Naturalnie, że o tym słyszał. W okolicy mówiło się o tym wydarzeniu od lat.
- Nigdy nie pozwolono mi zapomnieć, że mój ojciec ożenił się z kobietą z pospólstwa -
ciągnęła Rosalyn, składając dłonie na podołku. - Matka zhańbiła nie tylko siebie, ale całą
rodzinę. A ponieważ nie było jej w pobliżu, żeby odpokutowała za grzechy, wszyscy
wyżywali się na mnie.
- Ojciec cię nie bronił?
- Ojciec szukał ukojenia w butelce i zmarł w trzy lata po odejściu matki.
- Ile miałaś wtedy lat?
- Czternaście.
- I od tamtej pory mieszkałaś z krewnymi?
- Tak, przeprowadzałam się od jednej rodziny do drugiej. Najmniej lubiłam ciotkę
Agathę, tę do której miałam się przeprowadzić teraz. - To właśnie ciotka Agatha
najbardziej krytykowała jej włosy. Rosalyn zamieszkała u niej kiedy skończyła
szesnaście lat. Była wtedy samotną młodą dziewczyną, która przeżyła więcej złego niż
niejeden dorosły. Znów splotła dłonie na kolanach. - Społeczeństwo potrafi być okrutne
dla tych, którzy nie spełniają jego oczekiwań.
- Tylko wtedy, kiedy mu się na to pozwoli - zauważył Colin. - Masz szczęście, że
odziedziczyłaś urodę po matce. Nikt wcześniej czegoś takiego jej nie mówił.
- Dlaczego tak twierdzisz? Colin się uśmiechnął.
- Bo dzięki temu nie jesteś podobna do kuzyna Woodforda i innych osób z rodziny
twojego ojca, które poznałem w Londynie. Wszyscy oni mają wielkie nosy, dwa razy
większe od twojego.
To odważne stwierdzenie zaszokowało Rosalyn.
- To prawda, nie jestem do nich podobna. Nigdy nie byłam.
- To wyznanie przyniosło jej ulgę. Poczuła nagle, że wzbiera w niej śmiech. Nie umiała
go pohamować. Colin także się roześmiał, jakby podzielał jej radość.
Ona zaś myślała o swoich kuzynach, o tym, co mówili do niej i za jej plecami przez całe
jej życie. O rzeczach, które ogromnieją raniły. Roześmiała się jeszcze głośniej.
Przypomniała sobie ojca, który prawie w ogóle jej nie zauważał, i swoje starania, żeby to
się zmieniło, żeby zaczął o nią dbać. Teraz śmiała się już do rozpuku, głośno i twardo.
Ale nagle jej śmiech przeszedł w łzy.
Coś w niej pękło i Rosalyn rozpłakała się. Nie umiała powstrzymać potoku łez, które
wypływały z głębin jej duszy. Nikt, nawet ona sama nie wiedziała, że tam są.
I w tej chwili, choć robiła to całe życie, nie była w stanie ich tłumić. Wypływały z niej,
zalewając oczy, dławiąc gardło.
Odwróciła twarz od Colina, zawstydzona, że straciła panowanie nad emocjami.
On jednak nie zamierzał zostawić jej samej. Okrążył stół i przykląkł przy niej, a potem
otoczył ramieniem. Chciała się odwrócić, ale jej na to nie pozwolił. W końcu przestała
się opierać. Nie miała na to sił.
Czy jej załamanie to skutek wypitego wina, czy może tego, że znalazła życzliwego
słuchacza?
Nie wiedziała i nie zależało jej na tym, żeby wiedzieć. Zarzuciła mężowi ramiona na
szyję i zaczęła mu łkać w rękaw jak dziecko.
- Chciałam tylko, żeby mnie polubili - wyjąkała pomiędzy chlipnięciami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]