[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dłoni.
Bryczka wtoczyła się na polankę.
Jasna mgła rozlała się tam jakby śniąca woda. Nieruchome szczyty świerków
ledwo się odbijały na ciemnym tle nieba. Niżej stał mrok leśny,
nieprzebity, kamienny.
Judym wytężył oczy i zaczął szukać białego pniaka, który tu przejeżdżając
widział  i oto nagle zląkł się aż do gruntu serca. Z dala, z dala
nadleciał po rosach krzyk pawia.
Doktor zamknął oczy, głowę wtulił w ramiona, zgarbił się i drżącymi wargami
coś do siebie szeptał.
Dajmonion
Doktor Judym otrzymał urząd lekarza fabrycznego i zamieszkał w pobliżu
kopalni węgla. %7łycie jego weszło w fazę zwyczajnej, poziomej pracy.
Korzecki, który blisko o milę drogi rezydował, był jedynym jego znajomym.
Zjeżdżali się wieczorem od czasu do czasu i trawili na rozmowie parę
godzin. Było to jednak towarzystwo niezdrowe. Korzecki męczył. Z jego
zjawieniem się wchodziła do mieszkania trwoga i jakiś bolesny smutek.
Pewnego popołudnia w sierpniu Judym otrzymał list przez umyślnego
człowieka. Była to ręką Korzeckiego na jakimś urywku schematów
kancelaryjnych skreślona cytata z Platonowej Apologii Sokratesa:
Objawia się we mnie jakieś od Boga czy od bóstwa pochodzące zjawisko&
Zdarza się to ze mną począwszy od dzieciństwa. Odzywa się głos jakiś
wewnętrzny, który, ilekroć się zjawia, odwodzi mię zawsze od tego,
cokolwiek w danej chwili zamierzam czynić, sam jednak nie pobudza mię do
niczego&
To, co mnie obecnie spotkało, nie było dziełem przypadku; przeciwnie,
widoczną dla mnie jest rzeczą, że umrzeć i uwolnić się od trosk życia za
lepsze dla mnie sądzono. Dlatego właśnie ów Dajmonion, ów głos wieszczy nie
stawił mi nigdzie oporu.
Judym bez szczególnego niepokoju przeczytał te wyrazy. Był przyzwyczajony
do dziwactw Korzeckiego i sądził, że ma przed sobą jemu tylko właściwą
formÄ™ zaproszenia do odwiedzin.
Mimo to żądał koni.
Ledwie wyjechał za bramę, ujrzał powóz, co koń skoczy, w tumanach kurzu,
bocznymi drogami pędzący w stronę jego mieszkania. Myślał, że to konie
ponoszą& Kazał swemu furmanowi stanąć i czekać.
Tamten pojazd wypadł na szosę i gnał co pary w koniach. Gdy obok
przelatywał jak burza, Judymowi udało się spostrzec, że siedzi w nim tylko
furman na kozle. Człowiek ten coś krzyczał.
O jakie ćwierć wiorsty zdołał zatrzymać swe konie i nawrócić. Płaty piany
padały z ich pysków, powóz okryty był szarą masą pyłu. Furman krzyczał:
 Pan& inżynier&
 Kto taki?
 Pan inżynier!
 Korzecki?
 Tak, pan& Korzecki&
Judym wysiadł ze swego powozu i ruchem instynktownym skoczył w tamten.
Konie poleciały znowu jak huragan. Patrząc na ich mokre kadłuby lśniące się
w burym kurzu, Judym myślał tylko o tym, jak piękną jest taka jazda. Było
mu dobrze, miło, pysznie, że to po niego mianowicie pędzono z taką furią.
Rozparł się, wytężył nogi&
Zanim zdążył przejść do jakiegokolwiek innego uczucia, powóz stanął przed
mieszkaniem.
JacyÅ› ludzie rozbiegli siÄ™.
Ktoś przytulił się do ściany na schodach, aby nie tamować drogi. Drzwi były
otwarte.
W drugim pokoju, na sofie, która służyła za łoże gościnne, leżał Korzecki w
ubraniu, okropną masą krwi do szczętu zwalanym.
Głowa jego była rozstrzaskana.
Na miejscu lewej części czoła i na całym lewym policzku stała kupa krwi
stygnÄ…cej.
Judym rzucił się do tego ciała, ale natychmiast wyczuł, że ma przed sobą
zwłoki. Serce nie biło. Rozstawione palce jednej ręki były twarde i czarne
jakby z żelaza.
Doktor przymknął drzwi i bezmyślnie usiadł. Huk rozlegał się w jego głowie
i trzask kopyt, w galopie pędzących po twardych kamieniach. Trzask kopyt, w
galopie pędzących po twardych kamieniach&
Oczy szły leniwie z przedmiotu na przedmiot.
Wszystkie sprzęty były rozwarte i odzież z nich wywalona. Oto nie zamknięta
szufladka stołu. Leżał tam wielki atlas anatomiczny. Rozłożony był na
karcie z wizerunkiem głowy.
Od tyłu czaszki ku przodowi szła grubo naprowadzona czerwonym ołówkiem
kresa w kierunku lewego oka. Tuż przy niej były kilkakroć wypisane jakieś
cyfry i literki.
Judym odrzucił ten atlas i usiadł w kącie. Był tam rodzaj niszy między
dwiema szafami.
Tyle razy widział już śmierć, tyle razy badał ją jak zjawisko& Dziś
pierwszy raz w życiu spostrzegał niby to rysunek jej istoty. I oddawał jej
pokłon głęboki. Linia czerwona ze strzałką u końca swego zdawała się
zbliżać, i rzecz dziwna, przypominała tę wskazówkę na wodzie zawaliska
widzianą tamtej nocy. Drżenie tajemnicze przejmowało go w najgłębszej
komorze serca, jakby miał usłyszeć bicie okrutnej godziny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl