[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Glebowicz też uległ wówczas panice, zaczął wątpić, czy Izabella ma na myśli to samo co on,
czy się dobrze zrozumieli, czy nie jest zbyt zadufany w sobie i czy w ogóle dojdzie do
czegokolwiek. Napięcie i obawa potęgowały się z każdą chwilą, coraz wyrazniej widział
nonsensowność swoich nadziei i wiszące w powietrzu fiasko. Ale wszystko ulotniło się, gdy
Izabella stanęła w drzwiach: była piękna, uśmiechnięta, ten uśmiech mówił bez słów. Kawy w
ogóle nie wypili, dopiero potem, od razu zaczęli się pieścić, ona broniła się miękko,
właściwie to wcale nie była obrona, bo odsuwając jego ręce tuliła się do niego całym ciałem.
Umiała w naturalny sposób potraktować wszelkie momenty wstydliwe, drastyczne, bez
wulgarności a namiętnie. W momencie szczytowym zamknęła oczy i pózniej długo trzymała
je zamknięte, gdy, leżąc koło niej, uspokojony, lekko ale przeciągle całował jej szyję. Potem
25
pili kawę, do tego picia nie ubrała się zbyt przesadnie, w rezultacie zapragnął jej znowu, co
uznała za naturalne jakby już należeli do siebie na stałe. Zeszło im aż do zmierzchu, wtedy ją
odprowadził, szli pieszo, przytuleni, milczący, jakby dokonało się jakieś misterium, jakieś
wtajemniczenie. Powiedział sobie, że na to właśnie tyle lat czekał, że się wreszcie doczekał.
Powiedział jej to także, ona przycisnęła się do niego mocniej, bardzo mocno. Zapomnieli o
Zwięcie, zaskoczyły ich tłumy na MDM-ie, potem, w cieniu jej bramy całowali się jeszcze
długo, bez znużenia.
Odtąd żył jak w rzeczywistym uszczęśliwieniu. Nie widywali się w redakcji, nie zachodził do
jej biura, ale za to co wieczór telefonował do domu - redakcyjnych telefonów nie uznawał, są
niepewne. Raz zaprosiła go, gdy matki nie było i pokazała mu mieszkanie. Z jakimś
niesmakiem wobec siebie samego oglądał rzeczy i książki Waczkowicza, ale Izabella
najwyrazniej nie widziała w tym nic zdrożnego. Wciągnęła go wreszcie do swojej sypialni,
mówiąc ze znaczącym, jakże uroczym uśmiechem, że Mama wróci najwcześniej za godzinę i
że tej godziny żadną miarą nie należy zmarnować. No i...
Tym razem przeżyli to jeszcze lepiej, całkiem inaczej, w ogóle znakomicie. I tak niezwykle
pachniały jakieś kwiaty z balkonu - pokój był ich pełen. Spędził potem Krzysztof piękny
tydzień, wcale nie myślał o powrocie jej, męża, i jak się okazało, słusznie robił, że nie
myślał... Tylko-że - naraz właśnie zbudziły się w nim wątpliwości. A co, jeśli ona wiedziała,
od początku wiedziała? I przygotowywała sobie w nim następcę a przede wszystkim obrońcę
-wobec Redakcji, wobec Partii? Bo właściwie to za prędko mu się oddała - i tak jakoś
planowo. Widział to teraz wyraznie, niby nic, a jednak wszystko na to wskazuje. Ale może
nie ma racji, ona jest biedna, skrzywdzona, zaskoczona postępkiem tego łobuza, a Glebowicz
właśnie w tym momencie odmawia jej zaufania i serca!
Tak być nie mogło, trzeba sprawę wyjaśnić, dowiedzieć się czegoś, posunąć rzecz naprzód.
Wziął płaszcz, ze sztuczną energią zatrzasnął drzwi, wsiadł do windy. Na dole poczuł, jak go
całego opływa zły humor, zniechęcenie, paraliżujące poczucie, że wszystko na nic, cała
miłość na nic, zmarnowana, popsuta. Stał chwiJę w kolejce do kiosku Ruchu", w wielkim
parterowym hallu, wspartym na filarach, z jakiegoÅ› szarego - wszystko dziÅ› szare -
piaskowca, pod
ścianami spiętrzone mnóstwo skrzynek na listy> na tablicy zawiadomienia i zarządzenia
socjalne" - jakież to wszystko dziś nieprzychylne! Okazało się, że czegoś zapomniał, długo
jechał w górę przystającą na piętrach windą. Na górze znowu przygnębiające, do połowy
zielone korytarze, przejściowe drzwi z nieprzezroczystego szkła, smród kuchenny, daleki
szum rur wodociągowych. ' Wszedł do siebie i uderzyła go brzydota tej pożal się Boże
garsoniery: przedpokój ciemny, z niego parę wejść, jedno do kuchni wąskiej, gazowej, z
bufetem i zmywalnią, ciemnej, z okienkiem ną pokój. Jest łazienka, jest lodówka, ale
wszystko tande'tne, pokój mały, zagracony a pusty, pasiasty pejzaż za oknem schematyczny i
bez uroku. Jak właściwie można było przyjąć tutaj Izabellę?! A jeśli przyszła tak skwapliwie,
sama właściwie się wprosiła to znaczy, to może znaczyć... To może znaczyć tylko jedno.
Mieszkanie na Wiejskiej w dawnym, eleganckim przedwojennym budownictwie było dziś dla
Anny koszmarem. Decydował rozkład tego mieszkania, kiedyś pewno uznany za szczyt
nowoczesnej mody, w dzisiejszych warszawskich warunkach całkiem nie do zniesienia.
Dominował wielki hall, nawet z nieużywanym, oczywiście, kominkiem, przytulny może dla
jednej i zjednoczonej ciepłem rodziny - choć nie wiadomo, czy jeszcze takie rodziny gdzieś w
ogóle przetrwały -z hallu prowadziły drzwi, wykładane grubym, matowym szkłem do
pokojów Janusza, Anny, Ojca, i pani Teresy. W hallu owym ciągle ktoś był, ktoś się z kimś
zderzał idąc do telefonu czy do łazienki, ktoś kogoś obserwował lub podsłuchiwał. Pani
Teresa, osoba przystojna i energiczna aż do niegrzeczności stale też kogoś u siebie
przyjmowała, na szybie odcyfrować można było ruszające się cienie, za byle otwarciem drzwi
podnosiły się tam głosy, tak zresztą jest z każdym pokojem, a Janusz przecież miał też prawo
26
do odwiedzin u siebie, do intymności, ale cóż, ta natrętna pani Teresa musiała wszystko
wiedzieć, niweczyła życie innym, choć o swoje była wręcz namiętnie zawistna i zimnym
wzrokiem parowała z góry wszelkie kwestie czy jakiekolwiek zastrzeżenia. A znowu Ojciec
Krzysztofa też dawał o sobie znać, choć na inny sposób, miał swoją apodyktyczność utajoną
lecz niemniej dotkliwą, gdy na przykład uznawał za stosowne czytać każdemu z osobna
artykuły Krzysztofa z Trybuny Socjalizmu" i komentować je zjadliwie. Anna uważała to za
niestosowne. Rozwiodła się z mężem ze swoich powodów osobistych a raczej z jego
powodów, bo nie mogła już znosić sentymentalnego, niepohamowanego kobieciarstwa, jakie
nim władało. W każdej nowej babie widział kobietę swego życia i idealną kochankę do
czasu oczywiście, ale w tym stanie był rozpaczliwy, zwłaszcza, że wszyscy prócz niego
dokładnie wiedzieli, jak się cała sprawa skończy, Anna rozeszła się z mężem, bo ją to
brzydziło, ale nie chciała, aby ów rozwód wyzyskiwano dla ciągłego szczucia przeciw
Krzysztofowi, bądz co bądz ojcu Janusza, widującego się z synem i na swój sposób doń
przywiązanemu. Tymczasem stary -Glebowicz obrzydzał Januszowi ojca z powodów
politycznych dziwny masochizm swoją drogą - a na te rzeczy Janusz był czuły, miał
przykrości w Marcu
1968 i nie mógł Krzysztofowi darować, że pisał wówczas w Trybunie" to co pisał. Annę nie
obchodziły nic a nic ich głupie, jałowe sprawy polityczne, ale ojca trzeba przecież móc
szanować, choćby nawet był nieopanowanym erotomanem, do tych spraw stary Glebowicz
też potrafił robić aluzje, co już było zupełnie skandalem. W ogóle to niezły ancymonek ten
ojciec i egoista nie lichy. Cóż z tego, że kiedyś Piłsudczyk, oficer, działacz, w czasie drugiej
wojny jeden z przywódców konspiracji i powstania, po wejściu Rosjan i stworzeniu Nowej
Władzy dalej spiskujący jak najęty? Cóż z tego wszystkiego, kiedy na procesie się nie
popisał, wsypał kolegów, twierdząc, że ich ratuje, za co sam uniknął śmierci, wykręcił się
niewielu latami więzienia, bo prędko mu darowano. Potem za to, w 49 usiadł ze wszystkimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]