[ Pobierz całość w formacie PDF ]
światełko.
- Yhym - kiwa głową, z wrażenia zapychając się zrobioną na drogę kanapką. Z
pastą drożdżową. Wiktor propaguje zdrowe żywienie. Jest zsyntetyzowaną kompilacją
wszystkich cech, które uważam za pojebane. Część należy też do mnie - na przykład
mieszkanie z matką. Inne nie - na przykład serdeczność i używanie grzecznościowych
zwrotów.
- Tam siedzi szalony snajper - zakonnik. W okolicy były trzy zabójstwa w
przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Strzały z rosyjskiego karabinu snajperskiego.
Oczywiście nikt nie podał tego, moja droga, do wiadomości.
Kaśka - słyszę klekot jej kolan. Chciałbym umieć ją przestraszyć. To byłby
kolejny level odbudowania górnej pozycji. Tymczasem zostaje mi tu tylko tarzanie się
w paranoi, samemu, w lesie, gdzieś na końcu świata, patrzę na rozciągniętą pod nami
makietową paranoję tej dziury i myślę - wszystkie te domy są albo pani Eli, albo Pana
Wiktora, oni rządzą tym miastem jak banda szalonych burmistrzów, zamiast Bożego
Ciała funkcjonuje tutaj Doroczny Dzień Smarowania Blizniego Smalcem, a do sklepu
w niedzielę trzeba chodzić nago.
- Ale czemu on to robi? Jest szalony? Jak ten z Imienia róży?
- Który? Tam każdy był szalony - dorzucam, ale uwaga wpada prosto w pustkę
lasu. Ktoś tu opowiada, ktoś jest zasłuchany, a ktoś po prostu jest statystą.
- Słuchaj, on po prostu słuchał tych religijnych radiostacji i zwariował, moja
droga. Oszalał. Podczas modlitwy na antenie otrzymał przekaz od Ducha Zwiętego i
ten kazał mu zacząć zabijać. Kompletnie mu odbiło. Doszedł do wniosku, że nie
sposób zlikwidować grzechu za pomocą słowa. Musi działać. W to miejsce
przyjeżdżają co wieczór zakochane pary, prawda, spółkować, i młodzi ludzie zażywać
narkotyki. Dwa podstawowe grzechy - narkotyki i seks przedmałżeński. On likwiduje
je czynem. Co wieczór jakieś ofiary. Przez jakieś dziwne kontakty załatwił sobie
snajperkę, no i działa. Każdego dwunastego, od trzech miesięcy.
- A który dziś jest?
- Dwunasty - odpowiadam, to znaczy będzie za piętnaście minut, gdy wybije
ułamek sekundy po północy, ale chcę rozstroić te chude kolana do końca, tak, aby w
końcu się przytuliły do siebie nawzajem; tak, aby przygarnęły się do mnie. Efekt jest
prawie natychmiastowy. Czuję, jak najśliczniejsze kości świata pokonują dobrą połać
powietrza w moim kierunku.
- To lepiej stÄ…d uciekajmy.
- Drogi kolego, dwunasty jest jutro, czemu straszysz piękną damę?
- No, w sumie jest już prawie dwunasty - podświetlam tarczę zegarka, aby
delektować się tym za dziesięć, bramą czasu, w której nagle pękną zawiasy i na
powierzchnię wyjdą wszystkie kobiety cmentarne, leśne demony i gigantyczne
jaszczurki. - A nas może zastrzelić tym bardziej że przecież od dzisiaj jesteśmy
Zwiadkami Jehowy. Jesteśmy pierwsi na liście. Dzięki Bogu, że nawet jeśli nas
zdejmie, mamy nastawiony niezły budzik. Ta zerwana pierwsza pieczęć to musi być
niezłe pierdolnięcie.
- Dawid! - Kaśka wywrzaskuje w przestrzeń tę pretensję tak głośno, że pewnie
słyszy ją siedzący na samej górze czyszczący lunetę zakonnik. I pewnie zgryzliwie
uśmiecha się do siebie sam pod nosem - przyjdziesz jutro. Pokonać strach.
Pokonać strach. Tak aby ją złapać za szyję. Dotknąć palcem ramienia. Na
zapleczu podwórka domu pani Eli była bujawka. Wyszła tam, o trzeciej w nocy, nie
wiadomo po co, gdy ja uporałem się z następnymi trzema piwami; miały coś spłukać, i
na pewno tego nie zrobiły - grunt, że przez chwilę zapomniałem, co to właściwie miało
być. Złap ją za plecy. Dotknij włosów. Naciśnij na kark.
- Więc, chyba jednak nie wyjdziesz za mnie za mąż - mówię, trzymając się
kurczowo bujawki, próbowałem jej dotknąć, naprawdę, przełamałem strach, ale
straciłem równowagę i musiałem złapać się oparcia. Upiłem się. Dokumentnie.
Doszczętnie. Na potęgę. Mamo, więcej.
Odwraca siÄ™.
- Jesteś upity, o Boże - mówi, patrząc na mnie, drobna kostka nosa rozciąga jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]