[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znalazły się w zajezdzie, zaciągnęła ją do saloniku, który Lindeth
wynajął na cały dzień, i zostawiła tam, mówiąc kłamliwie, że idzie
po sole trzezwiące. Tiffany zaczęła już płakać w złowrogi,
porywczy sposób, ale panna Trent nie sądziła, by wpadła w histerię,
gdy nikt jej nie będzie widział. Mogła oczywiście wywołać skandal,
gdyby ogarnął ją szał, ale panna Trent po rozpatrzeniu wszystkich
okoliczności doszła do wniosku, że w najgorszym wypadku może
zażądać od woznicy ciotki, by natychmiast zawiózł ją do Staples. A
kiedy John odmówi, co niewątpliwie nastąpi, nie pozostanie jej nic
innego jak stłuczenie stojących na kominku, porcelanowych ozdób.
Starała się patrzeć na wszystko w ten rozsądny sposób, ale była
znacznie bardziej zmartwiona, niż pozwoliła Tiffany przypuszczać.
W tej sytuacji jej główny obowiązek polegał na zajmowaniu się
bohaterską dziewczyną, a skoro pani Chartley pozwoliła córce
jechać w jej towarzystwie do Leeds, nie zakładała zapewne, że
Patience zechce udać się gdzieś na przedmieścia i z pewnością nie
pochwaliłaby takiej wyprawy. Nie mogła oczywiście przewidzieć
wypadku, który uczynił sytuację panny Trent nadzwyczaj trudną,
ale nie pozwoliłaby pozostawić swojej córki pod wyłączną opieką
lorda Lindetha. Panna Trent musiała więc jakoś pogodzić dwa
obowiązki, które wydawały się nie do pogodzenia. W tej chwili
mogła więc jedynie poprosić o pomoc sir Walda, jak zaproponował
133
lord Lindeth. Jeśli uda mu się zabawić Tiffany do momentu, kiedy
wrócą z Patience od rodziców chłopca, cała sytuacja może jeszcze
znalezć szczęśliwe rozwiązanie.
Zatem panna Trent nie szukała nawet soli trzezwiących dla
Tiffany, tylko od razu zdecydowała się pospieszyć do szpitala,
gdzie zamierzała zająć miejsce Lindetha i poprosić go, by poszukał
kuzyna.
Tak się złożyło, że sir Waldo wchodził właśnie do zajazdu,
kiedy ona zamierzała z niego wyjść. Powitała go z prawdziwą ulgą i
radością.
- Tak się cieszę! - wykrzyknęła pod wpływem impulsu. -
Bardzo potrzebujemy pańskiej pomocy, sir Waldo. Proszę nie
odmawiać!
- Oczywiście, że pomogę, panno Trent - rzekł spokojnie, acz
było widać, że jest zaskoczony. -Czyżby miała pani jakieś kłopoty?
Zaśmiała się niepewnie.
- Och, rzeczywiście zachowuję się nieco przesadnie. Bardzo
przepraszam. W zasadzie to nie ja mam kłopoty, ale...
- Chwileczkę - przerwał jej. - Czy wie pani, że ma krew na
sukni?
Zerknęła przelotnie na swój strój.
- NaprawdÄ™? A tak, ale to nie ma znaczenia.
- Nie wygląda pani na ranną, poprzestańmy więc na tym -
zgodził się. - Czyja to krew?
- Nie wiem, to znaczy nie znam jego nazwiska... To był mały
chłopiec... Chyba powinnam zacząć od początku...
- Bardzo proszÄ™.
Opowiedziała więc mu wszystko najzwięzlej, jak potrafiła, nie
tając tego, że główną przyczyną jej problemów nie jest sam
wypadek, ale zachowanie Tiffany.
- Wiem, jak to nieprawdopodobne, że właśnie w tej sytuacji
wpadła w złość - zakończyła szczerze - ale taka już jest.
- Tak, oczywiście. Właśnie tego bym się po niej spodziewał.
Przecież zabrano jej rolę bohaterki w tym dramacie i została
zwykłym widzem. Gdzie jest teraz?
134
- Na górze, w saloniku, w którym jedliśmy lunch. Ma pan
rację, że to właśnie było przyczyną napadu, i sama nie wiem, co ją
bardziej rozzłościło: to, że pański kuzyn nie zwracał na nią uwagi,
czy to, że pan Baldock powiedział, iż nie ma powodów, by mdleć.
Może się pan śmiać, sir Waldo. Sama pewnie uznałabym to za
śmieszne, gdyby tak bardzo mnie nie dotyczyło. Rozumie więc pan,
na czym polega mój kłopot. Nie mogę zostawić tu Tiffany samej,
ale też powinnam jak najprędzej pójść do panny Chartley. Wahałam
się, lecz lord Lindeth powiedział, że właśnie pan będzie wiedział, co
robić. I chociaż mnie to trochę zaskoczyło, uznałam, że ma
całkowitą rację. Czy mógłby pan zostać z Tiffany i... i odwrócić jej
uwagę? A ja w tym czasie pojadę z Patience do rodziców tego
chłopca.
- Nie sądzę, żeby właśnie o to chodziło Lindethowi - rzekł
sucho - ale oczywiście zostanę z Tiffany. Czy wpadła w histerię?
- Nie, zdążyłam wyjść, zanim to się stało. Histerie w
samotności nie mają większego sensu.
Uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Mam nadzieję, że nie zechce mnie nimi uraczyć, bo nie będę
wiedział, jak się zachować.
- Niewątpliwie tego nie zrobi - zapewniła panna Trent. -
Wystarczy, że będzie jej pan schlebiał, a to dla pana chyba nic
trudnego.
- Najlepiej chyba odwiezć ją do Staples - zauważył. - Nie
musiałaby się pani wówczas nią przejmować.
- Tak, to prawda - przyznała z wdzięcznością. - Na pewno
zgodzi się pojechać. Zwłaszcza w otwartym powozie i ze służącym
z tyłu.
- Tak, a właśnie te okoliczności powinny mnie powstrzymać,
gdybym chciał nastawać na jej cześć, prawda? - zgodził się
uprzejmie.
Ancilla zaśmiała się.
- Tak, choć nie to miałam na myśli. Wiem, że nie ma pan
podobnych inklinacji.
135
- To chyba zrozumiałe w tych warunkach. Z opisu wnoszę, że
ten chłopak pochodzi z biednej części miasta; albo wschodniej, tam
gdzie są farbiarnie i większość fabryk, albo z południowego brzegu
rzeki.
- Tego właśnie się obawiałam. Teraz pewnie powie pan, że nie
powinnam pannie Chartley pozwolić tam jechać. Sama to wiem, ale
nie sądzę, by udało się ją powstrzymać.
- Nie, musi mi pani tylko obiecać, że nie opuścicie pod
żadnym pozorem powozu, panno Trent. O ile wiem, w tej chwili w
mieście nie panuje epidemia, ale to straszne nory i pełno tam brudu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]