[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się zbyt namiętnie, żeby nie zostawić na ustach dowodu winy. Byłem w niej głęboko
zakochany i to było dobre. Przestałem ją kochać minutę po tym, jak się rozstaliśmy, i
to było jeszcze lepsze.
7. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej
W drugim końcu naszej długiej kuzni, gdzie nigdy nie miałem okazji pójść,
celował w górę trzon potężnej konstruowanej tam morskiej kotwicy. Nie miałem
pojęcia, w jaki sposób ją wykuwają. Co jakiś czas toczyłem do  hartowania w
okrągłych basenach beczki małych przedmiotów i spoglądałem z podziwem na
grube, kolosalne ramię dzwigu, które unosiło się wyżej niż wszystko, co stało
dookoła. Już wtedy intrygowały mnie masywne ogniwa łańcucha potrzebnego do
podniesienia kotwicy; jak i gdzie sÄ… wytwarzane i Å‚Ä…czone. Piece na naszym wydziale
były mamuciej wielkości, a wypluwały takie małe przedmioty, jak sworznie, nity i
klamry. Do tej pory nie wiem, jak produkowano te ogniwa łańcucha, i przestałem się
nad tym zastanawiać. Dzisiaj intrygują mnie drobne jubilerskie łańcuszki: w jaki
sposób, u licha, te maleńkie blaszki łączą się w giętkie segmenty.
Przez cały dzień łykaliśmy tabletki z solą. Dla naszego zdrowia. W parne dni
nakłaniano w tym czasie ludzi do spożywania dużej ilości soli, żeby nie doszło do
przegrzania organizmu. Ponieważ w warsztacie znajdowało się wiele płonących
palenisk, wydawało nam się to niezwykle ważne. Paleniska były przeważnie nieduże
i stały w pewnej odległości od siebie. Cylindry z tabletkami z solą wisiały niczym
świetlówki na wszystkich ścianach i słupach. Kowalom musiało być co najmniej tak
samo gorąco, ciężko i nieprzyjemnie jak mnie, ponieważ pracowali bliżej ognia,
obracali, kuli i obrabiali gorący metal na kowadłach i robili sztance przy piecach.
Moja praca polegała głównie na przenoszeniu pojedynczych prętów rozżarzonego
metalu z paleniska na kowadło (robiłem to oczywiście za pomocą szczypiec i miałem
na rękach grube ognioodporne rękawice, które wybrał dla mnie Lee) za każdym
razem, kiedy kowal, do którego zostałem tego dnia oddelegowany, dał mi znak,
następnie zaś na zabraniu pręta, który właśnie wymodelował. Ale kowale dostawali
więcej pieniędzy ode mnie i życie przyzwyczaiło ich do żmudnego fizycznego znoju.
W przeciwieństwie do mnie uważali ciężką pracę za coś naturalnego.
Zaskakująco dużo pochodziło ich z wiejskich rejonów Karoliny Pomocnej,
której północna granica znajdowała się całkiem niedaleko; większość pozostałych
przywędrowała na południe z rolniczych miast Wirginii, żeby tak długo, jak się da,
korzystać z możliwości pracy w przemyśle obronnym. W jakim innym miejscu dobry
kowal mógłby porządnie zarobić w czasie pokoju?
Znajomi z północy przygotowali mnie wcześniej na różne osobliwości
wymowy, z którymi rychło się spotkałem. Najbardziej szczególna z nich, w
przeciwieństwie do przesadnych trawestacji, które zdarzało mi się słyszeć w kinach,
polegała na tym, że południowcy regularnie przekręcali znajomy (znajomy dla mnie)
dyftong ou (jak w out) w coś, co brzmiało jak oo - tak że z mouse, myszy, robił się
moose, łoś (nigdy nie starałem się dowiedzieć, jak wymawia się w tej okolicy słowo
moose) i zdanie theres a mouse running about the house brzmiało theres a moose
running aboot the hoose. Byłem zbyt grzeczny i taktowny, żeby żartować na ten
temat i w ogóle dać do zrozumienia, że usłyszałem coś humorystycznie
nietypowego. Prawie zawsze byłem w stanie (ze zrozumieniem i szacunkiem, który
mógł wynikać zarówno z rozsądku, jak i z sublimacji tchórzostwa) przyjąć do
wiadomości podstawy cudzych poglądów i spojrzeć na siebie oczyma innych. Dla
matki, a także dla Lee i Sylvii, w ogóle dla wszystkich członków naszej rodziny
deprecjonowanie kogoś za to, że jest inny lub upośledzony, świadczyłoby o
wrednym charakterze.
Ponieważ staraliśmy się widzieć samych siebie, tak jak mogli nas widzieć inni,
nieobce nam było pewne skrępowanie. Ilustruje to domowa anegdota dotycząca
żydowskiego święta Jom Kippur. Matka, która nie była raczej praktykująca, wolała,
bym to ja poszedł póznym popołudniem do jednej z dwu synagog przy naszej ulicy i
odmówił kadisz za mojego ojca, bardziej, jak się domyślam, żeby zachować pozory i
pozostać w zgodzie z tradycją, niż z przekonania, że moja modlitwa pomoże w jakiś
sposób ojcu albo Panu Bogu. Starałem się spełniać to jej życzenie tak długo, jak długo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl