[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usta.
Właściciel baru obrzucił Petrusa pełnym niepokoju spojrzeniem.
- Niech się pan nie obawia - powiedział mój przewodnik. - Wystarczy wskazać nam
dom, w którym mieszka klątwa. A my spróbujemy uwolnić od niej wieś.
Właściciel baru wyszedł z nami na uliczkę, nad którą unosiły się tumany kurzu, a
bezlitosne słońce oślepiało każdego, kto zerknął w górę. Dotarliśmy do skraju wsi.
Właściciel baru wskazał nam oddalony dom przy drodze.
- Zawsze posyłamy tam żywność, odzież, wszystko, czego trzeba - tłumaczył się,
jakby przepraszajÄ…c. - Ale nawet proboszcz nigdy tam nie zachodzi.
Pożegnaliśmy go. Stary czekał, myśląc pewnie, że nie zatrzymamy się przy tym
domu. Ale Petrus zapukał do drzwi. Kiedy się odwróciłem, właściciela baru już nie
było.
Otworzyła nam kobieta około sześćdziesiątki. Obok niej stało ogromne czarne
psisko, merdaniem ogona okazując zadowolenie z odwiedzin. Kobieta zapytała, po
co przyszliśmy, i wyjaśniła, że przeszkodziliśmy jej w praniu, a poza tym zostawiła
garnki na ogniu. Nie sprawiała wrażenia zaskoczonej naszą wizytą. Z jej zachowania
wywnioskowałem, że wielu pielgrzymów, którzy nie słyszeli o klątwie, pukało do tych
drzwi, szukajÄ…c schronienia.
- Jesteśmy pielgrzymami, podążamy do Composteli i potrzeba nam trochę gorącej
wody - powiedział Petrus. - Wiem, że nam pani nie odmówi.
Trochę wbrew sobie starucha szeroko otworzyła drzwi. Weszliśmy do izdebki,
schludnej, ale biednie urządzonej. Była tam sofa z podartym plastikowym obiciem,
kredens, obraz Przenajświętszego Serca Jezusowego, święci i krucyfiks z gałęzi
kolczastego krzewu. Na izbę otwierało się dwoje drzwi: za jednymi zobaczyłem
sypialnię, drugimi, wiodącymi do kuchni, kobieta poprowadziła Petrusa.
- Mam trochę wrzątku - powiedziała. - Poszukam jakiegoś naczynia, żebyście mogli
zaraz iść, skąd przyszliście.
Zostałem sam na sam z psiskiem. Zwierzak merdał ogonem, łagodny i zadowolony.
Po chwili kobieta wróciła, niosąc starą puszkę po konserwie. Napełniła ją wrzątkiem i
podała Petrusowi.
- Proszę. Idzcie i niechaj Bóg wam błogosławi.
43
Ale Petrus nie ruszył się z miejsca. Wyjął z plecaka saszetkę herbaty, włożył do wody
i oznajmił, że chętnie podzieli się skromnym wiktem z gospodynią, aby podziękować
za życzliwość.
Wyraznie zakłopotana kobieta przyniosła dwie filiżanki i usiadła z Petrusem przy
stole. Ja tymczasem przypatrywałem się psu, równocześnie słuchając rozmowy,
którą zagaił Petrus.
- We wsi słyszałem, że nad tym domem ciąży klątwa - powiedział beznamiętnym
tonem.
Oczy psa rozbłysły, jakby i on zrozumiał sens tych słów. Stara kobieta poderwała się
z krzesła.
- To kłamstwo! Stare przesądy! Proszę, niech pan szybciej pije tę herbatę, mam
mnóstwo pracy.
Pies wyczuł nagłą zmianę nastroju swej pani. Nie poruszył się, ale wzmógł czujność.
Petrus jednak zachował niezmącony spokój. Powoli napełnił herbatą filiżankę i uniósł
ją do ust, by odstawić, nie wypiwszy nawet łyka.
- Jest gorąca. Zaczekajmy, aż trochę wystygnie.
Kobieta nie usiadła. Było widać, że drażni ją nasza obecność i że żałuje, iż otwarła
nam drzwi. Zauważywszy, że uparcie przyglądam się psu, przywołała go do siebie.
Zwierzę usłuchało, jednak nadal nie spuszczało ze mnie oka.
- Właśnie dlatego, mój drogi - Petrus zwracał się teraz do mnie - właśnie dlatego twój
Posłaniec ukazał się pod postacią dziecka.
Nagle uświadomiłem sobie, że to nie ja przypatrywałem się psu. Odkąd tu wszedłem,
zwierzak mnie hipnotyzował i zmuszał, żebym patrzył mu prosto w oczy. To pies mi
się przyglądał i powodował, że spełniałem jego wolę. Ogarniało mnie narastające
zmęczenie, miałem ochotę zwinąć się w kłębek na podartej sofie i zasnąć, ponieważ
na dworze panował upał i nie chciało mi się ruszać w drogę. Wszystko to wydawało
się dziwne; czułem się, jakbym wpadł w pułapkę.
Pies wpatrywał się we mnie, a im dłużej to robił, tym większej ulegałem senności.
- Rusz się - powiedział Petrus, wstając i podając mi filiżankę herbaty. " Napij się. Pani
chciałaby, żebyśmy się jak najszybciej wynieśli.
Zatoczyłem się, ale jakoś utrzymałem filiżankę, a gorąca herbata pomogła mi się
ocknąć. Chciałem coś powiedzieć, zapytać, jak wabi się to zwierzę, ale nie mogłem
wykrztusić słowa. Coś się we mnie obudziło, coś, czego Petrus mi nie przekazał,
zaczynało dawać o sobie znać. Była to niepohamowana chęć wypowiadania słów,
44
których znaczenia nie znałem. Byłem przekonany, że Petrus dodał czegoś do
herbaty. Wszystko stało się odległe, odnosiłem niejasne wrażenie, że kobieta
powtarza Petrusowi, iż powinniśmy już sobie iść. Ogarnęła mnie swoista euforia i
postanowiłem głośno wymawiać dziwne słowa, które przychodziły mi do głowy.
Nie potrafiłem już wyraznie dostrzec w tej izbie niczego oprócz psa. Kiedy zacząłem
wypowiadać obce słowa, zareagował warczeniem. On rozumiał. Podniecony,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]