[ Pobierz całość w formacie PDF ]

można się przyzwyczaić. Pojedziemy do domu, przebierzesz się i wymy-
ślimy inną zabawę.
Wróciły do samochodu, schowały buty do bagażnika i zdążyły dotrzeć na
miejsce tuż przed burzą. Pogoda popsuła się na dobre, więc zajęły się pie-
czeniem ciastek. Potem Molly posprzątała kuchnię, a Libby poszła ćwi-
czyć.
Gra coraz lepiej, pomyślała Molly z dumą. Szkoda, że Mick teraz nie
może jej widzieć. Bardzo ją kochał. W jej oczach zakręciły się łzy. Wszyst-
ko przez tych Bakerów i ich ślicznego synka. Trudno patrzeć na szczęście
innych.
Zrobiła kanapki, położyła ciasteczka na talerzyku, zaparzyła herbatę i
powędrowała z tacą do salonu.
- Przerwa - zwróciła się do córki. - Ciasteczka już wystygły. I zauważy-
łam, że kilka zniknęło! - Pogroziła Libby palcem.
S
R
Dziewczynka zaśmiała się, spuszczając wzrok. Odłożyła skrzypce i przy-
klęknęła koło niskiego stolika. Sięgnęła po kanapkę i zajrzała między
kromki chleba.
- Z tuńczykiem - uspokoiła ją matka.
- Ale jestem głodna! - Libby zaczęła jeść. - Już zapomniałam, kiedy był
lunch.
- Dawno. wiczyłaś przez godzinę, a pieczenie zajęło nam dużo czasu.
- Mogę zjeść ciasteczko?
- Nie, najpierw kanapki. Jeśli będziesz grzeczna, może dostaniesz jedno.
- Tylko? - spytała Libby żałosnym tonem.
- No dobrze, dwa - ustąpiła Molly ze śmiechem.
A potem Molly ułożyła się wygodnie na kanapie i przyglądała się jedzą-
cej córce.
S
R
Rozdział ósmy
Cały wieczór spędziły przed telewizorem, a kiedy Libby poszła spać i
Molly została sama, czas dłużył się jej niemiłosiernie. Próbowała czytać,
zaczęła oglądać jakiś film, ale w końcu znudzona położyła się do łóżka.
Było wpół do dziesiątej. Telefon zadzwonił dwadzieścia minut pózniej.
- Jack już się lepiej czuje - powiedział Sam. - Wybacz, że dzwonię tak
pózno, ale przez cały dzień czul się fatalnie i dopiero teraz zasnął. Debbie
mówi, że w przedszkolu choruje sporo dzieci. Pewnie jakiś wirus. A jak bu-
ty Libby?
- O rany, zostały w samochodzie! - zawołała i stwierdziła, że jednak teraz
nie będzie po nie szła. - Postaraj się wyspać - dodała ciepłym tonem.
- Bardzo bym chciał - odparł zmęczonym głosem. Molly doskonale go
rozumiała. Przekonała się na własnej
skórze, jak męczące bywa chore dziecko w tym wieku, bo Libby łatwo
się zarażała.
Kilka godzin pózniej jednak u Libby wystąpiły te same objawy, które
Jack miał poprzedniego dnia. O wpół do siód- mej Molly zawiadomiła szpi-
tal, że się spózni, i zadzwoniła do teściów. Państwo Hammondowie zjawili
się natychmiast, więc mogła pojechać do pracy. Kiedy weszła na oddział,
Sam właśnie wychodził z sali operacyjnej.
- Cześć. Wyglądasz na zmęczoną. Coś się stało? - zapytał.
S
R
- Owszem, Libby chorowała przez całą noc. Chyba zaraziła się od Jacka.
- Tak jak ja - westchnął. Widać było, że jest wyczerpany.
- Idz do domu. Też pewnie złapałaś tego wirusa, lepiej żebyś nie prze-
nosiła go na oddział. Ta choroba cię wymęczy, ale na szczęście szybko mi-
nie.
Miał rację. U Molly objawy ustąpiły po pięciu godzinach, chociaż dalej
czuła się zmęczona. Wróciła do pracy już następnego dnia. Okazało się, że
choruje wiele koleżanek, więc musiała uwijać się jak w ukropie i przez dwa
dni praktycznie nie widywała Sama. Spotkali się dopiero w czwartek rano.
Wpadł na nią, gdy opuszczała oddział.
- Mogłabyś na jutro znalezć opiekę dla Libby? - spytał. - Wiem,że po-
winienem cię wcześniej uprzedzić, ale Mark i Debbie postanowili wyjechać
na weekend i przy okazji zabiorą Jacka do rodziców Crystal. Mam go ode-
brać w środę, więc gdyby ktoś się zajął twoją córką...
- Spędza weekend z moimi rodzicami. - Starała się ukryć radość. - Pracu-
ję w sobotę rano, więc przyjadą po nią jutro po południu, odbiorą ze szkoły,
a odwiozą dopiero w niedzielę wieczór.
Coś błysnęło w oczach Sama, szybko jednak zgasło.
- A co masz w planach? - spytała lekkim tonem, choć w niej płonął ten
sam ogień.
- Zapraszam ciÄ™ na kolacjÄ™ do siebie.
- Umiesz gotować? - Była zaskoczona.
- I to całkiem niezle - odrzekł sucho.
- Na pewno, - Starała się go rozbroić uśmiechem. -Wspaniały pomysł. O
której mam przyjść?
S
R
- Kiedy chcesz. O szóstej? Może o siódmej?
- Niech będzie siódma. Już się cieszę na pyszne jedzenie. O, właśnie...
Nie lubiÄ™ czerwonej fasoli.
- Rozumiem. A poza tym to kolejna rzecz, która nas łączy. - Puścił do
niej oko, a pod nią nogi się ugięły.
Nie wiedziała, co na siebie włożyć. Wyciągała z szafy kolejne części
garderoby i albo jej się nie podobały, albo rozmiar okazywał się niewłaści-
wy. W końcu na łóżku leżała niemal cała zawartość szafy. Kiedy zrozpa-
czona patrzyła na stos nie pasujących ubrań, zadzwonił telefon.
- Halo?
- Cześć, kochana - rzekła radośnie brzmiącym głosem Angie. - Co u cie-
bie?
- Wszystko w porzÄ…dku.
- A jak tam z realizacją planu? - Przyjaciółka od razu przeszła do sedna i
Molly się roześmiała.
- Sama nie wiem. Za pół godziny idę do niego na kolację, którą on ma
przygotować. Wyciągnęłam z szafy wszystkie ciuchy, ale mc mi się nie po-
doba. Chyba włożę strój służbowy.
- Opowiadasz bzdury. A ta niebieska sukienka?
- Dżersejowa?
- Tak. Prosta, z kołnierzykiem, która wyszczupla ci talię i eksponuje
biust. Wkładaj i już.
- Naprawdę? - Molly wyciągnęła sukienkę ze stosu ubrań. - Jest taka...
S
R
- Seksowna - dokończyła Angie. - Dlatego właśnie się nadaje. Po nie-
dzieli zadzwoń ze szczegółowym sprawozdaniem.
- Ale jesteś wścibska.
- Mylisz siÄ™, tylko troskliwa. Kocham ciÄ™. Baw siÄ™ dobrze.
Molly włożyła niebieską sukienkę i stanęła przed lustrem, oglądając się
krytycznie. Wciągnęła brzuch, ale niewiele to pomogło. No cóż, urodziła
trójkę dzieci.
- Zgoda, niech będzie - zwróciła się do nieobecnej Angie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl