[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Will i ja zabieramy ich do domu - oznajmiła rozkazująco Sara.
- Już nie.
Jarred pomógł ojcu wsiąść do taksówki, zasalutował Sarze na pożegnanie i wskoczył na
siedzenie obok rodziców. Spróbował jeszcze raz dodzwonić się do Kelsey. I tym razem bez
skutku.
- O co chodzi? - zapytał Jonathan słabym głosem.
- Próbuję złapać Kelsey.
212
- Gdzie ona jest? - spytała Nola, marszcząc brwi.
Jarred potrząsnął głową. Przebijali się ulicami Seattle. Chociaż w koleinach, które tworzyły
się w śniegu na jezdniach, prześwitywał asfalt, samochód ślizgał się i tak. Mieszkańcy
Seattle nie radzili sobie z taką pogodą. Tak to jest, kiedy mieszka się na północnym
zachodzie. Znieg padał tu mniej więcej raz na rok. Nie puszysty i suchy, jak na przykład w
Colorado, ale mokra, lodowata, wstrętna kasza, która ślicznie wyglądała w powietrzu, po
czym zamieniała autostrady w koszmar.
Jarred przejrzał spis numerów w swoim telefonie.
- Do kogo znowu dzwonisz? - dopytywała się Nola.
- Do Rowdenów - odparł krótko.
Connor trzymał w ręce pistolet. Byle jak. Wymachiwał nim. Chwilami nawet celował nim w
Kelsey, ale tylko po to, by podkreślić swoje słowa.
Jeden z palników kuchenki był włączony. Kelsey widziała wyraznie jego wściekle czerwoną
spiralkę, nad nią chybotała się mała szalką. Unosiły się z niej gęste, gryzące opary, pokój
nie wiadomo kiedy wypełnił się mgłą. Smród był niemal dotykalny. Kelsey odruchowo
zmrużyła powieki, by chronić oczy. Pociła się z gorąca i strachu.
Connor spojrzał na szalkę, marszcząc brwi. Błyskawicznie odsunął się od Kelsey, by zajrzeć
do naczynia. Skorzystała z okazji i zaczęła cofać się krok po kroku, gdy tylko ją puścił.
Zapach był tak przenikliwy, że myślała już tylko o ucieczce. Ale Connor przejrzał jej
zamiary. Błyskawicznie złapał ją za ramię, wpatrzył się w nią ponuro, przenikliwie.
Kelsey zamarła.
- Powiedziałaś, że pomożesz! Ale chcesz nawiać. Co?
Kelsey nie odpowiedziała.
- Gadaj! - wrzasnął na nią. - Co ty sobie myślisz! Myślisz, że zrobiłem to specjalnie?
Pistolet zalśnił groznie w jego ręce. W tym mętnym świetle wydawał się prawie czarny. Nie
widziała już nic poza nim, nie mogła myśleć o niczym innym. Wewnętrzny głos
przypomniał jej, że ma, czego chciała, rozwiązała przecież zagadkę śmierci Chance a. Co za
ironia! Czuła, jak łomocze jej serce, była przerażona. Wplątała się w to wszystko, bo nie
słuchała, kiedy detektyw Newcastle ostrzegał ją przed narkomanami.
- Nigdzie się nie ruszam - wyszeptała.
213
Kiwnął głową, trochę spokojniejszy. Przestał na chwilę wrzeszczeć. Ale nie była na tyle
głupia, by myśleć, że jej zaufał. %7łe w ogóle jej słucha. To nie prowadziło do niczego.
Niechybnie dałaby się zabić. Lepiej poczekać, co dalej.
- Wiesz, co to jest? - zapytał, wskazując ruchem głowy miksturę na brudnym stole.
- Ja... nie, nie wiem.
- No co ty, taka bystra dziewczyna. Chance mówił, że jesteś bystra.
Kelsey oblizała wargi. Wzrok miała spuszczony, nie potrafiła patrzeć mu w oczy. Ale lepiej
udawać uległość.
- Krystaliczna amfetamina.
- Aaaaaa... - był zadowolony, jakby nareszcie powiedziała coś, co chciał usłyszeć. -
Bawiliśmy się w to czasem, Chance i ja, rozumiesz.
Bawiliśmy się. Tak, rozumiała doskonale. Może wszyscy narkomani tak to nazywają.
Bawiliśmy się. Takie wyznanie to raczej zaprzeczenie, ucieczka przed odpowiedzialnością.
Usta Kelsey były tak wyschnięte, że ledwie mogła przełknąć ślinę.
- Dlaczego musiał tu przyłazić? Co? Wiesz? Po co tu przyszedł?
- Masz na myśli Jarreda?
- To cholerny krawaciarz, kobieto. Ważniak! I był wkurzony na Chance a. Widać było, że
chętnie by mu łeb ukręcił. Dlaczego? Dlaczego?
Kelsey odchrząknęła.
- Myślę, że przypadkiem wpadł na Chance a i przyjechał za nim - wyszeptała łagodnie.
- Ale dlaczego?
Kelsey nie była pewna, co odpowiedzieć, więc milczała. Błąd. Connor przyciągnął ją bliżej.
Spojrzała na niego, przestraszona. Wpatrywał się w nią martwym, ogłupiałym od
narkotyków wzrokiem, jego oczy były przekrwione.
- Przez ciebie? Bo chciał, żeby Chance zostawił jego żonkę w spokoju?
Nie sprzeczaj siÄ™. Nie ruszaj siÄ™. Nie oddychaj!
- Tak myślę.
Kiwnął głową.
- Ja to rozumiem. Naprawdę. Faceci nie lubią dzielić się fajną laską. %7ładną, właściwie. Ale
kobiety... - podniósł wolną rękę i wycelował w jej twarz palcem wskazującym, dotykając jej
nosa. Kelsey wzdrygnęła się. Prychnął i zrobił to znowu. I znowu. Mimowolne drżenie,
214 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl