[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odparła dumnie.
Wpatrywał się w jej błyszczące, zielone oczy.
- Nikt ju\ nie nazwałby cię Panną Lodowatą, gdyby mógł cię teraz ujrzeć -
powiedział mimo woli.
Okrą\ył biurko, usiadł i podał jej okulary.
- Nie wkładaj ich, dopóki jestem w pobli\u - polecił, zanim zdą\yła umieścić je na
nosie i pozbierać myśli. - Obra\ają moje poczucie piękna. A wracając do sprawy, z
powodu której cię wezwałem... - dodał, nie czekając, a\ Leith odzyska oddech po
ostatnim zdaniu.
- Tak... eee... sprawa Palmer & Pearson-przerwała mu, nagle zdając sobie sprawę,
\e przez cały czas, jaki tu spędziła, zaledwie przelotnie musnęli sprawy zawodowe.
Udał, \e nie słyszy.
- Myślałem co nieco o naszym... problemie - oznajmił.
Leith spojrzała na skoroszyt na biurku.
- Palmer & Pearson? - zapytała, i natychmiast zorientowała się, \e dopóki nie
zaczęła się praca, nie mo\e być \adnych problemów. - Ach, ma pan namyśli Norwood
& Chambers?
Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
- No więc...
- Czy ty specjalnie udajesz, \e nie wiesz, o co mi chodzi? - zapytał szorstko i, widząc
jej pytające spojrzenie, wyjaśnił nagle bardzo agresywnym tonem: - Mówię o moim
kuzynie! Czy dzwonił?
Trzymaj się, Leith - pomyślała, ale nie skłamała.
- Dzwonił z Włoch - wyznała.
- Jak sądzę, nie poprzestał na jednym razie-mruknął i nie wydawał się zadowolony,
kiedy nie usłyszał odpowiedzi. Mogła jednak wytrzymać jego humory. O wiele
bardziej niepokojąca i podejrzana była wyszukana grzeczność, z jaką się do niej
zwracał.
- Po długim namyśle proponuję... - zaczął jedwabistym tonem, ociekającym
wdziękiem i urokiem, ba, uśmiechnął się nawet - \ebyś... została moją dziewczyną.
Leith natychmiast poderwała się na równe nogi.
- O, nie, tego szczęścia nie dostąpisz! - zawołała, a przera\enie chwyciło ją za gardło.
Nie mogła opanować tej, jak sama wyczuła, zbyt silnej reakcji, w dodatku nie miała
pojęcia, co ją tak przeraziło.
- śle mnie pani zrozumiała, panno Everett - odezwał się chłodno Massingham.
Wstał i, mierząc ją aroganckim spojrzeniem, stwierdził autorytatywnie:
- Gdybym miał dostąpić tego szczęścia, mo\e pani być pewna, \e zacząłbym wierzyć
w przesÄ…dy.
Uświadomił jej w ten sposób, \e gdyby istotnie miał się nią zainteresować, uznałby,
\e stracił resztki zdrowego rozsądku.
- Znam ju\ odpowiedz, ale na wszelki wypadek chciałbym ją usłyszeć od pani -
ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej szorstkim tonem. - Czy bawi siÄ™ pani Travisem dla czystej... hm...
przyjemności, czy te\ jest w nim pani zakochana?
Ostatnie słowa wypowiedział jakby z odcieniem smutku.
- Ja... - zaczęła Leith, ale kiedy ju\ miała powiedzieć, \e nie kocha Travisa,
przypomniała sobie, \e nie mo\e tego zrobić bez złamania obietnicy danej Rosemary.
Nie miała wyboru.
- No wiec?-nalegał Naylor Massingham. Im dłu\ej zwlekała z odpowiedzią, tym
bardziej się wściekał.
- Lubię Travisa... bardzo go lubię - oznajmiła i natychmiast dostrzegła w oczach
zwierzchnika niebezpieczne błyski. To upewniło ją, \e na nic wszelkie wykręty.
- Nie - odparła szczerze.
- Nie kochasz go i nie masz zamiaru za niego wyjść?- nalegał.
- Nie prosił mnie... - znowu próbowała uników, ale urwała, bo zrobił gwałtowny krok
w jej stronÄ™.
- Nie - wyznała.
- To oznacza, \e o ile on kompletnie zwariował na twoim punkcie, ty bawisz się nim
jak kot myszÄ….
Dziwne: im bardziej jego słowa przeistaczały ją w samicę bez serca, tym większą
czuła potrzebę wyznania mu prawdy.
- No i co? - warknął. Wzruszyła ramionami.
- Je\eli chce pan widzieć to w ten sposób - odparła, czując, \e doprowadziła go do
szału, bo wsadził obie pięści w kieszenie, jakby bał się, \e ją uderzy.
- Takie kobiety jak ty przyprawiają mnie o mdłości - wycedził. Najwyrazniej miał ju\
jej serdecznie dość.
- Nie wiem, dlaczego jeszcze nie wyrzuciłem cię z pracy. Miałbym święty spokój!
Leith ogarnęła dzika furia. śaden mę\czyzna nie wyleciałby z pracy z takiego
powodu... gotowa była się zało\yć, \e nie!
- Boi się pan chyba, \e jako bezrobotna mogłabym wyjść za Travisa - wybuchnęła
złośliwie. W gniewie nie dostrzegła nawet, \e taka mo\liwość w jej przypadku w
ogóle nie wchodziła w rachubę.
Jak się okazało za chwilę, nie jej jednej zrobiło się ciemno przed oczami.
- Co przez to rozumiesz? - syknÄ…Å‚.
Leith była dość wściekła, \eby nie rezygnować.
- Chyba nie chciałby mnie pan widzieć w swojej rodzinie, co?
- Masz cholerną rację! - wycedził, ale nagle uspokoił się, choć w jego oczach wcią\
jeszcze czaiły się niebezpieczne błyski.
- Skoro nie masz zamiaru wyjść za mojego kuzyna- dodał po chwili - przy następnym
spotkaniu delikatnie wyjaśnisz Travisowi, \e go nie kochasz.
- Myśli pan, \e jestem zdolna zrobić to delikatnie? - szyderczo zapytała Leith.
Massingham kompletnie zignorował jej pytanie.
- Potem - ciągnął dalej - powiesz mu, \e od chwili kiedy mnie ujrzałaś, nie mo\esz o
mnie zapomnieć.
- A on ma w tę bajeczkę po prostu uwierzyć? - wtrąciła bezczelnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]