[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popelinowy płaszcz z pagonami. Tam jak ktoś
był w armii, nosił płaszcz z pagonami, a jak ich
nie miał, znaczyło, że jest rezerwistą. Ale
mimo płaszcza z pagonami oficer powtarzał to
samo: Wcześniej niż za dwa, trzy miesiące
pojechać się nie da".
Stefan więc dopytuje, ile jest kilometrów do
Noszulu. Słyszy, że sto dwadzieścia. Oficer
mówi: My cię teraz zaprowadzimy do hotelu,
prześpisz się". Hotel okazał się domem
kołchoznika. Miejsc nie było, ludzie spali na
podłodze, niesamowicie śmierdziało wódką.
Oficer wyrzucił z pokoju czterech lokatorów.
Stefan padł na łóżko w ubraniu, pod drzwiami
pilnował go milicjant.
Po kilku godzinach z ciemności wyrwał go
głos:
- Wstawaj, wstawaj, natychmiast wstawaj
krzyczał mu do ucha milicjant. - Ty masz
szczęście, jedzie samochód przez Noszul i
możesz się z nimi zabrać.
Stefan zerwał się z łóżka, biegną z milicjantem
do samochodu. Czeka na nich oficer. Mówi,
że zabrał kierowcy dokumenty, jeśli Stefan
dojedzie, to ma kierowcy podpisać bumagę.
Jak kierowca będzie wracać, to dostanie z
powrotem swoje papiery. %7Å‚yczÄ… mu
szczęśliwej drogi.
Samochód to był olbrzymi ził. Stefana
zapakowali do szoferki, a konwojenta na
skrzynię. Auto miało konwojenta, bo wiozło
bardzo ważny towar: wódkę Moskowskaja.
Kierowca spoglądał na Stefana spode łba.
Zaczynała się tajga, kompletna głusza.
- A droga była taka: jak się karczuje tajgę, to
bale padajÄ… na dwie strony obok siebie -
wspomina Stefan Dacenko. - Gałęzie są
obcinane i po tych balach jedzie samochód.
Ale jak on jedzie: kilka kilometrów na godzinę,
za to bez przerwy. Kierowca śpi na
kierownicy, a auto siÄ™ toczy. GdzieÅ› pojawili
się jacyś ludzie, wsiedli na pakę, żeby ich też
podrzucić. Wszyscy wrogo patrzyli na Stefana.
Pomyślał, że już trzeba trochę zacząć mówić.
Kierowca spytał:
- Ty jesteÅ› z NKWD z Polski? Nie.
- To po co tam jedziesz, jesteÅ› wojskowy?
Prawdopodobnie tam mieszka mój ojciec,
został aresztowany
i wywieziony.
Kierowca nagle zahamował. Wyskoczył z
szoferki, woła ludzi, żeby szybko wszyscy
zeszli:
SÅ‚uchajcie, to nie enkawudzista, to nasz
człowiek!
I wszyscy zaczynają Stefana ściskać, witać
się z nim. Zciągają z paki wódkę i częstują
Stefana.
Nazajutrz dojechali do zapory w tajdze.
Kobieta w kufajce przybiła na dokumentach
stempelek. Kierowca mówi do Stefana:
Jesteśmy już u nas. Tu są ludzie dobrzy.
Ruski człowiek niechoroszy, mnogo, mnogo
tam żulików. A tu cię nikt nie okradnie, tu nic
złego ci się nie może stać, bo to jest Komi.
Stefan nie bardzo rozumiał.
- To ty nie jesteś Ruski? - zapytał.
A jakby tobie ktoś powiedział, że jesteś Ruski?
- tłumaczył kierowca. -%7łe Polska to republika,
tobyś mówił, że jesteś Ruski? Ja Polskę znam
- ciągnął kierowca. - Byłem w czasie wojny na
froncie. Byliśmy pod takim miastem, tam
ludzie modlÄ… siÄ™ do czarnej postaci.
Ustalili, że chodzi o Madonnę i Częstochowę.
- Ich język jest zupełnie niepodobny do
naszego - opowiada Stefan Da-cenko. - Z
ugrofińskich, jak potem przeczytałem.
Pamiętam, że pij" to jest , ju", a mówi" to
szornite". Jak już dojechałem do Noszulu, to
tam wisiał głośnik i przez półtorej godziny
wieczorem, jak był prąd, nadawało Radio
Syktywkar. Przed wiadomościami witali się:
Szornite Syktywkar".
Po drodze co jakiś czas samochód wpadał w
dziury między balami. Wszyscy wysiadali i
wyciągali go linami. Wszyscy oprócz Stefana.
- Kierowca nie pozwalał mi wyjść - opowiada. -
Ty jesteś gość", mówił.
Był lipiec, ciepło. Jechali trzy dni i trzy noce.
W końcu samochód wpadł między bale tak, że
żadną ludzką mocą nie udało się go
wyciągnąć.
- Jutro, może pojutrze będzie tędy jechał
staliniec i nam pomoże -powiedział kierowca.
Staliniec to ciągnik gąsienicowy, który ciągnął
karczowane drzewo do rzek.
Wszyscy wysiedli, zostawili swoje rzeczy, bo
w tajdze nikt nie kradnie. Ruszyli po balach -
za parę kilometrów powinna być jakaś chata.
- Kiedy szliśmy, jedna dziewczyna, piętnasto-,
może szesnastoletnia, powiedziała mi ważną
rzecz wspomina Stefan. Wiedziała już, że mój
ojciec był aresztowany. Ona więc mówi:
Zapamiętaj to na całe życie, tu gnali twojego
ojca. Tutaj co drugie drzewo to trup. Ci, co już
nie mieli siły iść w kolumnie, padali pod
drzewami. A tamci ich rzucali w chaszcze i
wilki dokonywały reszty". Nawet byłem
zdziwiony, że mówi tak otwarcie.
Szli w ciszy dwie, trzy godziny. Była już noc,
kiedy dotarli do chaty. Kierowca obudził
gospodarzy.
To byli niesamowicie gościnni ludzie opowiada
Stefan Dacenko.
Dzieci gospodarzy spały na piecu, ale chcieli
je wygonić, żeby mi zrobiły miejsce. Nie
chciałem, powiedziałem, że kierowca to mój
kolega, będę z nim spać na podłodze na
niedzwiedzich skórach. Nastawili samowar,
pierwszy raz piłem z niego herbatę. Nalali
herbaty na talerzyki i dali nam kombinerki; nie
wiedziałem po co. Okazało się, że do
rozkruszania cukru z takich sporych głów.
Trzeba było rozkruszyć, położyć cukier na
talerzyku i na to się lało herbatę z samowara.
Kobieta nakroiła ziemniaków w grube plastry,
przełożyła słoniną z grzybami i prażyła w
piecu. W życiu nic mi tak nie smakowało.
Nazajutrz staliniec wyciągnął samochód. Po
drodze jeszcze wzięli benzynę - samemu
nalewało się z beczek pod zbitym z desek
zadaszeniem, nikt nie płacił.
Wreszcie dojechali do Noszulu. Stefan
podpisał kierowcy bumagę. Wycałowali się na
pożegnanie.
- On wiózł wódkę jeszcze dalej - wspomina
Stefan Dacenko. - Kiedy dojeżdżała dostawa,
wszyscy przestawali pracować i pili dotąd,
póki w magazynie, w sklepie, była wódka.
Mieli czym płacić, bo zesłańców zwolniono już
z łagrów, ale pracowali przy karczowaniu tajgi.
Stefan odnalazł w Noszulu pocztę, drewnianą
szopę na podwyższeniu, do środka wchodziło
siÄ™ po kilku schodkach.
Przyjechałem z Polski, szukam ojca -
powiedział.
A gdzie jest twój ojciec? - zapytał urzędnik.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]