[ Pobierz całość w formacie PDF ]
89
w restauracji w ogrodzie zoologicznym. Zmieniłam się, kochany, bar-
dzo się zmieniłam, dlatego przypnę sobie białą gardenię. Nie chcę,
byś zaczepił kogoś innego i poczuł się głupio.
Przyjdz, kochany, bardzo proszę. Nie mogę się doczekać chwili,
kiedy ciÄ™ zobaczÄ™.
Twoja na zawsze,
Lucy.
Powąchałem kartonik i wyłowiłem zeń delikatny zapach. Lucy znów stoso-
wała swoje dawne sztuczki. Schowałem list do wewnętrznej kieszeni marynarki
i wróciłem na górę, żeby zadzwonić do biura. Nie pamiętam, jakiej użyłem wy-
mówki, ale naprawdę nie mogłem powiedzieć szefowi, że chcę wziąć wolny dzień,
żeby się spotkać z byłą narzeczoną. Pózniej zabrałem samochód na przegląd. Mo-
gło się okazać, że będzie mi na gwałt potrzebny, wolałem więc, aby był sprawny.
Za kwadrans dwunasta zmierzałem w stronę restauracji nad jeziorkiem w zoo.
Na wielkich połaciach pożółkłej, zimowej trawy pasły się czarne kozy z małymi,
a w oddali, w gorącym słońcu lśniły wody jeziorka. Zostawiłem samochód na
restauracyjnym parkingu i wolnym krokiem przeszedłem nad wodę, gdzie ludzie
karmili ptaki.
Nie zauważyłem nikogo podobnego do Lucy. W każdym razie nikogo z gar-
denią. Rzuciłem okiem na jezioro, na raczkujących wioślarzy, i odwróciłem się,
by wrócić do restauracji. Przed restauracją, na ławce, siedział sobie facet. Kolor
jego skóry kojarzył mi się nieodparcie z kolorem piasku. Siedział i wachlował się
kapeluszem. W klapie miał białą gardenię.
Podszedłem do ławki i usiadłem obok niego.
Lucy. . . ?
Obrócił się i spojrzał na mnie zadziwiająco nagimi oczami.
Lucy! Lucy! zawołał jadowicie. Od czasu tej ruskiej operacji
w Szwajcarii, podczas wojny, naszej bezpiece odbiło na punkcie imienia Lucy.
Nałożył kapelusz. Wiem, kim pan jest. Ja nazywam się Mackintosh.
Miło mi pana poznać powiedziałem oficjalnie. Obrzucił jeziorko taksu-
jÄ…cym spojrzeniem.
Gdybym był jakimś stukniętym agentem służb specjalnych, zapropono-
wałbym łódkę i wypłynęlibyśmy na środek jeziora, żeby sobie pogadać na osob-
ności. Ale to oczywiście bzdura. Proponuję zatem, żebyśmy zjedli tu wczesny
obiad. W restauracji jest równie bezpiecznie o ile nie zaczniemy wrzeszczeć
a przy tym będzie nam o wiele wygodniej. Tym sposobem nie zrobię z siebie
durnia w łódce.
90
Pasuje odparłem. Zjadłem dzisiaj kiepskie śniadanie.
Wstał, wyjął z klapy gardenię i wyrzucił ją do najbliższego kosza na śmiecie.
Nigdy nie pojmę, skąd bierze się to fetyszyzowanie organów płciowych
tych biednych warzyw powiedział. Chodzmy już.
Znalezliśmy sobie stolik w rogu odkrytego tarasu, gdzie opleciona winem al-
tanka chroniła nas przed rozpalonym słońcem. Mackintosh rozejrzał się wokół
i powiedział z uznaniem:
Sympatyczne miejsce. Wy, Afrykanerzy, wiecie, jak żyć wygodnie.
Jeśli wie pan, kim jestem, wie pan również, że nie jestem Afrykanerem.
Oczywiście przyznał i wyjął z kieszeni notes. Zobaczmy no. . . Jest,
proszę. . . Owen Edward Stannard. Urodzony w roku 1934 w Hongkongu. Kształ-
cił się w Australii. . . Tu wyrecytował całą litanię szkół. Na uniwersytecie
specjalizował się w językach orientalnych. Jeszcze w czasie studiów zwerbowa-
ny do pracy w komórce, której nazwy lepiej głośno nie wymieniać. Jako agent
działał w Kambodży, Wietnamie, Malezji i Indonezji, pod różnymi nazwiskami,
oczywiście. W Indonezji, podczas przewrotu, który obalił Sukarna, schwytany
i zdemaskowany. Oderwał wzrok od notatek. Domyślam się, że przeżył pan
tam istne piekło.
Uśmiechnąłem się.
Nie mam żadnych blizn. To była prawda, bo widocznych blizn nie mam.
Uff! westchnął i wrócił do zapisków. Uznano, że na Dalekim Wscho-
dzie jest pan skończony. Wyciągnięto pana stamtąd i siedem lat temu przeniesiono
do RPA, na przeczekanie. Zamknął z trzaskiem notes i włożył go do kiesze-
ni. W każdym razie było to jeszcze wtedy, gdy RPA należała do Wspólnoty
Brytyjskiej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]